wtorek, 25 października 2016

Moja historia depresji...

Cześć.

Chciałabym poruszyć temat dość trudny, choć kilka takowych było na moim blogu postanowiłam się z Wami czymś podzielić.
Cóż.. słowo ''depresja'' w moim przypadku jest już strasznie ''przejedzone'' od kilku lat... Wiele osób wie, że na nią chorowałam, inni zapewne się domyślali po moim zachowaniu lub po tym jaką wiedzę miałam na jej temat. Kiedyś poruszyłam temat tego zaburzenia, ale dzisiaj mam zamiar opisać Wam swoją historię... Chciałam poczekać na odpowiedni moment kiedy zupełnie zapomnę jak to jest. ale wtedy notka by nie była pisana szczerze, w chwili obecnej mogę powiedzieć jasno, depresji nie mam. Bardziej stany depresyjne z czasu do czasu i lekkie zagubienie, ale to minie prędzej czy później.

Rzecz jasna nie jest to temat łatwy, raczej bardzo trudny.
Nie każdy ma odwagę by napisać o biegu swojej choroby od tak na portalu społecznościowym gdzie każdy może to przeczytać, nawet mniej lubiane osoby z otoczenia, które mogą to wykorzystać.
Przez to co ostatnie lata przeszłam nie czuję się wcale gorsza, wręcz przeciwnie.. szybciej dojrzałam do pewnych kwestii i dzięki temu jestem bardziej wyrozumiała i empatyczna, choć empatia czasem jest przesadna z mojej strony i momentami nie rozumiem ludzi, którzy mają jej brak.

Z innych perspektyw taka osobą zazwyczaj w otoczeniu jest uważana za dziwną. Jedni to mówią w twarz, inni obgadują za plecami, ale cóż.. taka ludzka natura.

(zanim zaczniesz czytać możesz puścić sobie jakąś melancholijną piosenkę aby bardziej się wczuć np. (klik) ) 

W moim przypadku depresja rozpoczęła się jak miałam 11 lat, mieszkałam wtedy w Poznaniu jeszcze, był pewien kryzys rodzinny, który spowodował duże zmiany w moim postrzeganiu świata. Nie chcę dokładnie mówić co było i co się działo, bo to sprawy rodzinne i nie mam takowego pozwolenia by rozpisywać się na takie tematy.
Mogę tylko powiedzieć, że moi rodzice razem nie są, rzadko widuje tatę, mieszkam sama z mamą.
Pamiętam, że zawsze byłam dość wesołym dzieckiem, patrzyłam na wszystko inaczej, takim typowym dziecięcym rozumowaniem. Chciałam być weterynarzem, dzisiaj psychologiem.
Zawsze marzyłam mieć taką piękną rodzinę, chciałam mieć siostrę aby rodzice się kochali i byśmy tworzyli taką rodzinę jaką większość dzieci z mojego otocznia miały.
Niestety doszły pewne komplikacje i wszystko się zmieniło razem z moim światopoglądem

Moje 11 urodziny były inne niż zawsze, do 10 roku życia miałam urodziny wyprawiane była zawsze rodzina, nie idealna, ale była. A na 11, był tort mama i ja. Tak, to wszyscy.
To wyglądało jak smutna scenka z filmu, było mi wtedy cholernie przykro i nie rozumiałam za bardzo tego co się dzieje wokół, na początku nie docierało do mnie, że ''mamusia i tatuś'' razem już nie są, że ojciec ze mną nie mieszka.
Zawsze cholerne się bałam, że się rozstaną i stało się, trudno.
Szkoda, że byłam na tyle słaba, że zaczęłam to strasznie przeżywać. Wiadomo, zawsze dzieci przeżywają rozstanie, ale nie zawsze w taki sposób jak ja. To była dla mnie nowość. Dosłownie świat się mi zawalił. Stałam się zupełnie innym dzieckiem, byłam niegrzeczna, mniej się uśmiechałam zaczęłam być lekko antyspołeczna. Odsunęłam się od wszystkich i wszyscy ode mnie. Zamknęłam się w tym. Będąc w takim młodym wieku nie wiedziałam jeszcze, że wpadam w depresje, nie wiedziałam wtedy, że takie coś istnieje. Wiedziałam tylko, że jestem smutna i zamiast mi to mijać coraz bardziej się pogłębiało prowadząc mnie do dna. Po paru miesiącach dostałam myśli samobójczych, mieszkałam wtedy na 10 piętrze więc miałam w planach skoczyć, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Strasznie siebie wtedy zaniedbałam, w 5 klasie nie chciałam chodzić do szkoły, miałam jej dość, nikt mnie tam nie rozumiał, często płakałam. Byłam dość wrażliwym i płaczliwym dzieckiem, mało tego bardzo nieśmiałym. Na dodatek umarła mi wtedy prababcia, która była mi dość bliska jakby tego wszystkiego było mało..
Nie chciało mi się uczyć, weszłam w okres buntu, może to się Wam wydać dość śmieszne, ale będąc 12-letnim gówniakiem chciałam być emo. XD tak, chciałam malować se usta na czarno, ubierać się na czarno, bo tak. Właściwie nie rozumiem dlaczego, ale pewnie dlatego, że chciałam rodzicom zrobić na złość za to co mi zrobili. Tak sobie trwałam w tym głębokim przygnębieniu.
Chciałam ciąć sobie ręce wykałaczką zanim wiedziałam że takie coś istnieje. Zachowywałam się jak nawiedzona, bo chciałam sobie krzyż na ręce wyciąć, nie wiem po co, nie wiem co ja wtedy chciałam tym pokazać ani co udowodnić, ale pod wpływem tego co się wtedy ze mną działo nie panowałam nad niczym. Zupełnie jakbym zgubiła mózg. W 6 klasie kilka osób znęcało się nade mną psychicznie, wyśmiewało się i porównywało do najgorszego gówna, wiedzieli, że jestem wrażliwa i słaba, a mój płacz dawał im satysfakcje. Szukałam wtedy wszędzie pomocy, dopiero pod koniec zgodziłam się iść do psychologa szkolnego, zaczęłam opowiadać wszystko choć było to trudne...

Tak sobie żyłam...

Potem zaczęły się wielkie zmiany, z Poznania wyprowadziłam się do Gniezna z mamą, tata miał nadzieje, że tutaj jak będę pod większą kontrolą (tutaj cała moja rodzina jest na miejscu) to będzie lepiej. Mylił się. W gimnazjum bylam zagubiona, pogrążona w tym jeszcze bardziej, bardzo się wyróżniałam i nie czułam się akceptowana. Często płakałam w szkole i chodziłam do psychologów szkolnych, robilam wokół siebie jedną wielką, cholerną otoczkę jaka moja klasa niestety była świadkiem. Była jeszcze jedna kwestia nieszczęśliwej miłości gimnazjalnej, z której się wyleczyłam w 100% tak na prawdę w te wakacje, teraz ta osoba nie budzi we mnie specjalnych uczuć, ale o tym nie chcę sie rozpisywać. Powiem tyle, że byłam obsesyjnie zakochana. Byliśmy razem tam trochę miesięcy i jak to w gimnazjum, koniec.
 Ta osoba była jedynym wsparciem i dopełnieniem. Wypełnił mi pustkę jaką zrobili mi rodzice dlatego jeszcze bardziej pogrążyłam się tej ''miłości''. Chociaż ta nieszczęśliwa miłość ma spore powiązanie z depresją co może wydać się śmieszne to wolę o niej nie pisać, nie mam zgody od tej osoby, wiec nie będę się wypowiadać.
Cały ten czas gimnazjum działy sie dziwne rzeczy takie, o których może się rozpiszę w osobnej notce i takie o których nie powiem nikomu. Było kilka sytuacji które dokładały się do mojej choroby, o których nie powiem nawet rodzicom, bo nie lubię o nich po prostu wspominać.

W połowie 1 klasy (2013/2014) gimnazjum poszłam z mamą do psychologa i psychiatry za namową pedagogów szkolnych i mojej wychowawczyni, której strasznie mi brakuje, stwierdzono u mnie depresje i przepisano mi leki. Pamiętam, że wtedy zaczęłam się już okaleczać, nie żadną wykałaczką tylko żyletką..

Co do mojej wychowawczyni to wspierała mnie całe gimnazjum, to była wspaniała kobieta z wielkim sercem, miała w sobie to coś i tęsknie za nią, zawsze znalazła czas na moje smęcenie, zawsze mnie w jakiś sposób potrafiła podnieść na duchu, często jej podpadałam i często ją denerwowałam, bywało różnie tak jak to z nauczycielami.
Ale mimo wszystko zawsze była i szkoda, że nie mam jej w liceum...

W 2 klasie zaczęłam się powoli staczać, że tak powiem nie byłam wzorem do naśladowania.
2 klasa to w ogóle była masakra, nie lubię wspominać jej bo to było straszne co się wtedy ze mną działo, szukałam ucieczki wszędzie do takiego poziomu, że skończyłam w sądzie. Pamiętam jak płakałam zamknięta w czterech ścianach w pokoju, nie wiedziałam co się dzieje świat był w czarnych barwach, przerażających, wiecznie czułam lęk, niepokój i strach przed czymś i nigdy nie wiedziałam przed czym. Nie chciałam żyć. Miałam próby samobójcze, ludzi postrzegałam jako potwory, a moje życie jak klatkę. Codzienny płacz w nocy. Codzienny strach.. Brak chęci i motywacji do czegokolwiek. Brak akceptacji.. Ja byłam tą dziwną dziewczyną w gimnazjum, która wieczne płakała ''bez powodu'' tak serio to miałam powody swoje, ale się z nikim nie dzieliłam z nimi za bardzo.
Wtedy chciałam tylko by ktoś mnie mocno przytulil i dał mi nadzieję, że będzie w końcu dobrze albo po prostu iść gdzieś i się powiesić.

Znaleźć wtedy sens życia to był dla mnie cud, który dla mnie nie istniał.
Zaczęłam mieć dziwne upodobania, bardzo polubiłam oglądać ryjące psyche filmiki w internecie aby odreagować wszystko. Przestałam bać się horrorów, uodporniłam się na pewien strach, bo to co przeżywałam na co dzień było dla mnie gorsze, o wiele gorsze... niż jakieś ''przerażające'' zakazane filmiki których nie powinno być w internecie, bo ludzie o słabych nerwach by dostali padaczki.
Polubiłam mrok, weszłam nawet lekko w taki styl, lubiłam stare opuszczone zamczyska, opuszczone uliczki i kamienice nocą i inne rzekomo straszne miejsca. To mi do dzisiaj pozostało.

Tak na prawdę moment zmian zaczął się w momencie gdzie trafiłam na policje i do sądu. mamy w Gnieźnie super policjantkę, która ma gadane. Wiele osób jej nie lubi, bo jej podpadło, ja też jej podpadłam, ale ją lubię, bo tez mi trochę pomogła i zmotywowała do zmian.

Zaczęło się od urwania chwilowego toksycznych kontaktów, chodzeniem na siłownie, diety, powolnego podnoszenia się z dna choć często upadałam.
W wakacje między 2 a 3 klasą gimnazjum zdobywałam jakąś siłę, wyznaczyłam sobie cel, że mam dość tego dołowania, że mam dość słabego poczucia. Wzięłam się za siebie, bywały momenty chandry, wątpliwości obaw, ale bez tego raczej by się nie obeszło, chciałam zacząć żyć jak każdy człowiek, bez przesadnych zmartwień, bez tego spostrzegania świata jakim żyłam od połowy 4 klasy.
Chciałam żyć na nowo, bez tego wszystkiego, chciałam po prostu zobaczyć jak to jest być normalną dziewczyną bez żadnych problemów, bez żadnych huśtawek emocjonalnych, które w sumie nadal mam swoją drogą. Zaczęłam wszystko od nowa, brać leki systematycznie i żyć aktywnie i pozytywnie. Zaczęłam jeszcze dostrzegać magie życia i pewnych aspektów.
Miałam nadzieje, że gdy wrócę do szkoły po wakacjach, do 3 klasy gim będę kimś innym, że ludzie mnie docenia i zauważą zmiany, że inaczej będę traktowana, bardziej jak człowiek, że tak powiem, a nie ''to coś dziwne, płaczące'', niestety bardzo się zawiodłam, nadal byłam traktowana jak osoba z depresją mimo, że już nic miałam z nią praktycznie wspólnego, uśmiechałam się, wstąpiłam do samorządu uczniowskiego jako przewodnicząca szkoły i wygrałam wybory po to aby pokazać innym nie potrafię, ze nie jestem nadal tą beznadziejna laską, która wiecznie ryczy. Szkoda tylko, że dużo osób miało na tamten czas z tego tzw ''beke'', że ja na to poszłam, ja która do tej pory byłam przecież do niczego, dużo osób sugerowało mi, że nie dam rady. Pod koniec listopada, zaczęło mnie męczyć to, że się staram, a i tak jestem ''śmieciem'' dla innych. Jedyną osobą, która zauważyła na początku te zmiany była tylko moja kochana wychowawczyni, która była ze mnie dumna. No tylko ona.

Czułam się niedoceniona, a jednocześnie sama nie wiedziałam czego oczekiwałam. I uznałam, że to wszystko o co tak ciężko walczyłam jest bez sensu, znowu powoli zaczęłam schodzić na dno..  Na dodatek zmarł mi dziadek, a ja codziennie widziałam jak powoli umiera i zwija się z bólu, mieszkałam z nim więc był bliski, kolejny powód do płaczu.. kolejny pogrzeb.. czekałam tylko na swój własny..
Ogólnie w klasie czułam się nieakceptowana i do dupy w środowisku innych osób, co prawda ten stan następny trwał tylko od grudnia do maja. A właściwie od marca do maja, bo wtedy tak szczególnie się to rozwinęło. Wtedy znowu się podniosłam, tym razem sama bez niczyjej pomocy, ale przez moje konflikty między ludzkie musiałam mieć załatwione nauczanie indywidualne od następnego semestru 3 klasy i przyznam, że dużo mi to dało. Nie musiałam się juz tyle denerwować.
Czasem żałowałam, bo brakowało mi śmiesznych sytuacji na lekcjach, ale jakoś to było..
Mogę jeszcze dodać, że była pewna sytuacja która spowodowała kolejne zmiany w moim światopoglądzie i traumę na następne miesiące, ale tego też nie będę tutaj rozpisywać.

Lecz mimo wszystko, mimo całego bólu jakiego przeszłam w gimnazjum, wszystkich moich sytuacji w których się zawiodłam na paru osobach i tego gorzkiego smaku jaki miałam okazje poznać oraz mojej fobii szkolnej, na zakończeniu roku szkolnego bardzo płakałam, szczególnie za wychowawczyni, która była dla mnie przez te 3 lata jedynym wsparciem. W ogóle tęsknie za klasą w gimnazjum. Też na swój sposób to przeżyłam i bałam się nowej szkoły, czyli liceum, do którego chodzę obecnie.

Wakacje przeżyłam no cóż.. zwyczajnie, było kilka bardzo nieciekawych sytuacji, ale to już chyba normalne w moim życiu, ale nie miałam depresji.. bardziej chwilowe stany depresyjne, bo nadal jest coś co mnie męczy.

A jak jest teraz? Cóż rzec..
sama nie wiem, mieszanie, raz lepiej raz gorzej, problemy mam nadal, ale staram się żyć choćby nie wiadomo jak czasem było trudno staram się głębiej niż jestem w tym nie pogłębiać aby znowu nie sięgnąć dna w jakim byłam.

Ale jestem pewna, że jeszcze nadejdzie przełom w moim życiu, który sprawi, że będzie znowu zwyczajnie, że pewnego dnia wstanę i po prostu będzie dobrze, wiem, że w głębi jestem silna, bo dużo przeszłam, wiele rzeczy nie pisałam, bo są zbyt prywatne dla mnie. To co przeżyłam wiem, że sprawiło, że jestem bardziej wartościowym człowiekiem, pewność siebie odzyskałam do jakiegoś stopnia i znam swoją wartość. Teraz nie mogę powiedzieć, że jestem tą samą osobą co w 1 klasie gimnazjum, wtedy uważałam się za nic, teraz za wszystko. Wiem, że mogę wiele, że osiągnę to co chcę tylko powoli muszę sobie wszystko poukładać w głowie, bo chaos po wszystkim nadal pozostał.

Los się do mnie uśmiechnął tym, że w kwietniu urodziła mi się moja kochana siostrzyczka Zuzanna, zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Co prawda, jest przyrodnia, od strony taty, ale tego nie czuje.
Dla mnie jest siostrą taką samą jak każda inna. To jak wygląda moja rodzina nie będę Wam opowiadać, bo da się z tym pogubić i o tym wiedzą tylko najbliżsi, ale kocham moją rodzinę taką jaką jest mimo, że jest lekko zakręcona na różne strony, ta od strony mamy i taty.

To, że rodzice nie są razem juz sobie poukładałam w głowie, przywykłam do tego.

To, że jestem jednak coś warta też sobie poukładałam, a jeśli ktoś sądzi inaczej to trudno, nie mój problem. Nie jestem osobą głupią, jestem inteligentna choć czasem robię głupie rzeczy jakiś swój rozum mam. Dużo rzeczy jest spowodowane przeszłością. Jestem jaka jestem. Jestem Dominika i żyje tak jak żyję, bywało ciężko, upadłam wiele razy, byłam na najgorszym dnie, piekle wręcz, ale przynajmniej jestem teraz coś warta. Przynajmniej nie jestem pusta i rozpieszczona, tylko przygotowana na dalsze życie.
Mam w sobie moc, jeszcze pokaże wszystkim, że mogę wszystko! Że osiągnę o czym inni mogą pomarzyć, jeszcze będę kimś i tym, którzy się ze mnie śmiali, we mnie zwątpili, uważali bądź uważają za dziwną kopara opadnie. Tylko wezmę rozbieg i do boju... będzie dobrze. Musi być.

Tak wyglądał mój świat w depresji w skrócie, nadal będę pamiętać te dni bezsilności i smutku, płaczu i goryczy. Ale nie ma sensu stać w miejscu.

Dziękuje za przeczytanie i życzę miłego dnia.
Pozdrawiam!











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz