poniedziałek, 3 lipca 2017

Przyjemna Melancholia

Witam!

Dzisiaj chciałabym poruszyć dość specyficzny i nietypowy temat, jak widać po tytule zresztą, zawiera on dwa pozornie wykluczające się słowa ''przyjemna melancholia'', jedna wykreśla drugie, ale nie w moim świecie. 
Brzmi to dość kuriozalnie, wiem. 

Melancholia raczej powinna się kojarzyć z czymś, dołującym, smutnym, depresyjnym, czystą nostalgią, a niżeli związanym z czymś pozytywnym. 

Więc zatem, o co chodzi z tym, iż dostrzegam tą szarą ''rzecz'' jako coś przyjemnego? 
Dodaje temu kolorów? 
Właśnie nie, wtedy straciłoby to swój urok, jaki zaczęłam w tym dostrzegać, jakiś czas temu. 

Przyjemną melancholię traktuje jako wewnętrzny stan pobudzający do refleksji, czasami powracając do wspomnień, które są pokryte kurzem.

Tak chwilę odbiegając od tego konkretnego tematu, to swoją drogą, wszystko co powinno mi się kojarzyć źle zamieniam na coś dobrego. Tak żyje się łatwiej, nie potrafię jeszcze z wszystkim tak działać oczywiście, bo jest to trudne i dopiero zaczęłam to w sobie wyrabiać, ale coraz częściej udaję mi się. Przykładowo depresja, która była kiedyś dla mnie wstydliwym tematem, nie wiem nawet dlaczego, to teraz się do niej umiem przyznać otwarcie, mimo tych ran w psychice, jakie mi zrobiła to jakoś inaczej na nią patrze, bardziej jako doświadczenie dzięki, któremu szybciej dojrzałam do wielu spraw, traktuje ją jako lekcje, lekcje by się nie poddawać. Kiedyś się bałam, że ludzie będą się z niej śmiać, w końcu nie każdy dokładnie ją rozumie, ale dziś wiem, że to już nie mój problem, niewiedza w kwestii depresji to juz nie mój problem. Dla mnie to jest doświadczenie i jednocześnie nowa siła, nawet jeśli stan wraca to wiem, że z tego wyjdę, gdzieś z tyłu głowy to mam.

Ale wracając do tematu...
Gdy pozostaje sama i nie mam humoru, czując dyskomfort, nie wpadam w panikę, zaczynam się dołować, ale w inny sposób, chwilowy. Barwy szarości widzę w sposób artystyczny, melancholia pomaga mi w przemyśleniach nad wieloma rzeczami, o których w normalnym stanie nie myślę, a podczas tego zamiast zastanawiać się nad tym dlaczego jest mi smutno, to korzystam, nawet niekoniecznie rozmyśleniami, a płaczem. Łzami, które nie są dla mnie bólem tylko odciążeniem, wyładowaniem tego negatywnego na ten właśnie jeden moment aby poczuć spokój.

Ktoś pomyśli, a po co się dołować? Po co takie momenty? Czy nie lepiej się zająć czymś wesołym?
Cóż.. Jestem tylko człowiekiem, nie mogę wiecznie być wesoła, starając się usilnie być zawsze i wszędzie pogodną, nawet w samotności sprawi, że będę nienaturalna i tak naprawdę nigdy nie zeznam tego szczęścia tak prawdziwe. 
Szczerze? Może to głupie, a może nie, ale czasem, nie mówię, żę zawsze, wydaje mi się, że zdrowo jest popłakać sobie, tak aby ulżyć psychicznie na jakiś czas, Ameryki może i nie odkryłam, ale mam zamiar pisać o tym co czuję w obecnej chwili i moje myśli, które mogą kogoś zainteresować. Trzeba znać umiar, aby nie zatracić się w tym stanie. 

Zauważyłam u siebie coś dziwnego, czego ostatnio nie mogłam zrozumieć, a co zrozumiałam dopiero dzisiaj. 
Moich nieustannych nerwów, wyżywania się momentami na wszystkim co się rusza. Po prostu nie miałam kiedy wyładować z siebie tych negatywnych emocji w samotności aby poczuć spokój. 
Zapomniałam o tym aby przemyśleć wszystko, aby po prostu popłakać by później docenić co mam. 
Nie wiem czy piszę w miarę zrozumiale, czy każdy jest w stanie zrozumieć przekaz tego posta, zdaje sobie sprawę, że może być odebrany różnie. Negatywnie, pozytywnie albo nijak, po prostu neutralnie. To jest dobre jeśli zna się umiar, w końcu jesteśmy tylko ludźmi, nasz mózg powinien odczuć wszystkie emocje. A jeśli smutek potrafię odczuć pozytywnie to czy można go nazwać czymś złym w takim momencie? W momencie takiej melancholii jest mi lepiej. Odczuwam przyjemność, wyładowanie negatywnych emocji i naładowanie pozytywnych. 

To tyle, kiedyś pewnie jeszcze poruszę coś podobnego, a póki co, to dziękuje za przeczytanie!
Pozdrawiam! :)





sobota, 17 czerwca 2017

Żyje!

Witam wszystkich po długiej przerwie.

Dlaczego nie wstawiałam postów?
Nie wiem, zapewne dlatego iż nie było czasu, weny, no po prostu żadnych pomysłów na post i chcąc niechcąc, zaniedbałam. 
Dodatkowo szkoła, obowiązki, nauka, które ostatnim czasy były na pierwszym planie gdyż zależało mi aby moje oceny były chociaż trochę satysfakcjonujące, co prawda, nadal to nie będzie wybujała średnia, ale przynajmniej wiem, że dużo zrobiłam i mogę z czystym sumieniem zacząć wakacje. 
Co prawda gdyby nie pewna osoba to pewnie straciłabym motywacje i chęci, dlatego, dziękuje za całą pomoc jaką mi ta osoba dała, a tą osobą jest.. mój chłopak, dziękuje.

Ale wracając...

Jakieś zmiany? Czy nadal tryskam optymizmem starając się nie patrzeć na negatywne czynniki z otaczającego mnie środowiska?
Nie do końca, aczkolwiek staram się.

Dużo czasu minęło, a co za tym idzie? 
Wiele minęło i wiele przyszło, tych dobrych jak i zarówno negatywnych rzeczy.
Nie ukrywam, że pierwszego roku w liceum nie będę wspominać zbyt dobrze, powiedziałabym wręcz, że lekko podcięto mi skrzydła, w sferach gdzie czułam się kiedyś mocna okazało się, że jestem słaba, zawiódł mnie również mój powracający notorycznie stres, który tylko dokładał swego, ale żeby nie było samego ''zła'', to były również i dobre momenty, nowe doświadczenia, mogłam grać w przedstawieniu główną rolę przed moim starym gimnazjum za którym zaczynam tęsknić, ale to już swoją drogą. Najciekawsze jest to iż ten scenariusz był napisany przeze mnie i mojego chłopaka. Także tragedii nie ma.. Ale już kończąc temat szkoły, o której chciałabym póki co serio zapomnieć, to może co u mnie poza szkołą?

Minimalnie lepiej, powstało w mojej głowie sporo nowych planów oraz celów, do których chciałabym dążyć, jedyne co mi stoi na przeszkodzie to chyba ja sama oraz moje lenistwo i siła woli.
Wiele spraw w głowie mam również niedokończonych, lekko męczących, niedających spokoju.
Zauważyłam na pewno u siebie jedno, ostatnio jestem cholernie nerwowa, naprawdę. Nie wiem dlaczego, nie rozumiem tego. Bardzo dużo rzeczy, nawet takich drobnych potrafi na mnie zadziałać w taki sposób, że moja irytacja sięga szczytów. Unoszę głos, obrażam się na świat. Najgorsze jest to, że nie umiem nad tym zapanować. Jakie są tego powody mogę się tylko domyśleć.

Są sprawy, które mi nie dają spać po nocach i dają straszny dyskomfort, ale to już kwestia, z którą wolę się nie dzielić publicznie.
Za wieloma rzeczami z przeszłości zaczynam po prostu tęsknić i przejmować się czymś na co za żadne skarby świata wpływu nie mam. Głupie, nie?
Traktuje ten blog jako pamiętnik, stąd tyle żali.. ale by nie było, że ciągle smęcę, to chcę zmian.

Chciałabym w te wakacje przede wszystkim wrócić do tego samego trybu co roku, czyli czysta regeneracja sił. 
Jak zatem ona wygląda?
Nic nadzwyczajnego, po prostu ZDROWY, BEZSTRESOWY tryb życia. Nie wiem czy wrócę na siłownię czy nie, nie będę robić z siebie skrajnie fit dziewczyny dla fejmu, mogę jedynie ograniczyć żywność, która jest nie zdrowa i więcej jeść rzeczy, które mają właściwości odżywcze oraz pić więcej wody, około 2 litrów i oczywiście więcej soków własnej roboty. 

Czy zrezygnuje ze słodyczy? Nie wiem, nie dosłownie, nie potrafiłabym jeśli mam być szczera, tak samo jeśli chodzi o fast-foody, mogę ograniczyć, ale na pewno nie do zera. Tym bardziej, że jestem bardzo szczupła, więc nie widzę takiej potrzeby.

Jeśli chodzi o cerę, raczej zrezygnuje z fluidów i pudrów, nadal będę się malować, ale już niepełne makijaże, takie coś zostawię na specjalne okazje.

Jeśli chodzi o ciało, chciałabym bardzo przytyć i zacząć ćwiczyć.

Co do mojego charakteru? Nie wiem, muszę zadbać o siłę woli.

Post sama nie wiem czego dotyczy, po prostu, chciałam się wygadać. Nie wiem co ile będę wstawiać post, o ile będę, to wszystko zależy od czasu i chęci, a póki co to wszystko.

DZIĘKUJE. :)




niedziela, 27 listopada 2016

Written in the stars♥

Witam.

Tematyka posta bardziej pasuje na walentynki niżeli na dzień dzisiejszy.. ale właściwie.. to dzisiaj czuję takowe uniesienie więc co mi tam.

Swoją drogą.. wierzycie w przeznaczenie? 
W ogóle, czym te przeznaczenie jest?
Dwoje ludzi jest sobie zapisanych w gwiazdach i prędzej czy później znajdują siebie żyjąc długo i szczęśliwie? A może miłość od pierwszego wejrzenia?
Bo ja mam mieszane odczucia do tego, kiedyś głęboko wierzyłam w takie coś, potem patrząc rozsądnie zmieniłam do tego podejście po większych refleksjach. 
Myślę jednak, że chociaż dosłownego ''przeznaczenia'' być może nie ma, to może być coś podobnego ''pod to'', działające w podobny, ale jednak trochę inny sposób. Nie wiem jak to logicznie rozpisać, bo jakkolwiek tego nie opiszę będzie brzmiało absurdalnie. 
I każdy prędzej czy później znajdzie te osobę, nie zważając na wiek młody czy bardzo stary.

Znam historię gdzie osoby od 3 klasy podstawówki są razem do teraz, a obecnie mają po 40 lat i są szczęśliwym małżeństwem. Brzmi absurdalnie, ale taka prawda.

Więc niczego nie wykluczam, jestem zdania, że wszystko jest możliwe mimo różnorodnych wątpliwości.

Choć tytuł brzmi jednoznacznie nie mam zamiaru pisać o przeznaczeniu, tylko o uczuciach. 
Miłość i zakochanie to dwa najbardziej złożone i niezwykłe zjawiska, które wpływają na organizm i funkcjonowanie człowieka. Endorfiny (substancje nazywane potocznie hormonami szczęścia) w mózgu i tak dalej.

Ale nie będę się rozpisywać naukowo, bo naprawdę tak szerokiej wiedzy nie posiadam, a po za tym, mówiąc o uczuciach w taki sposób jest dość suchy. Wole jednak mieć świadomość, że to jest prosto z serca. 

Uczucie jeśli jest odwzajemnione to naprawdę wszystko staje się innej barwy, inaczej postrzega się każdy aspekt świata.
Życiowa pustka znika, a pojawia się dopełnienie. Magiczny stan. 
Jest to proces przebiegający stopniowo gdzie w pewnym momencie coś przeskakuje.

Kiedy to jest to?

Wtedy kiedy to czujesz, wtedy kiedy czujesz po prostu coś innego, wyjątkowego patrząc w oczy drugiej osoby. 

Kiedy czujesz euforie i spokój.

Kiedy traktujesz te osobę inaczej. 

Kiedy czujesz przy niej swobodę i pewną więź.

Kiedy czujesz coś zupełnie innego, nowego, niezwykłego, a wręcz przedziwnego..

Kiedy martwisz się o jej samopoczucie i bezpieczeństwo. Chcesz szczęścia drugiej osoby.

Kiedy czujesz, że możesz zaufać w 100%.

Kiedy nie wyobrażasz sobie postawić kogoś innego na jej miejsce, albo co gorsza, kogoś innego na swoje miejsce.

Kiedy potrafisz myśleć przyszłościowo na temat tej osoby, choć może wydawać się czasem to absurdalne.

Kiedy chcesz mieć te osobę po prostu przy sobie.

Kiedy sam czujesz się przy tej osobie wyjątkowo.

Kiedy widzisz w niej to czego nie widzisz w kimś innym..

Być razem na dobre i na złe.

...

Oczywiście wszystko z rozsądkiem nie tracąc głowy, pamiętajmy, że miłość nie ma nic wspólnego z obsesją.

Chociaż to są wyłącznie i moje poglądy na ten temat, niby rzeczy tak rzeczywiste lecz nie każdy musi się zgadzać. Wielu rzeczy zapewne nie wymieniłam, o wielu zapomniałam dodać.
Ale po prostu musiałam rozpisać się w jakiś sposób.

A czy ja czuje do kogoś to coś? Tak
Ale nie patrzę na nic przez różowe okulary, no przynajmniej staram się. 
Czy ta osoba czuje to coś do mnie? Z tego co jest mi wiadome to niby też. I za to dziękuje.

Na tym skończę, może kiedyś wrócę do tego tematu, na razie to zostawiam.
Dziękuje za przeczytanie.

Pozdrawiam!











wtorek, 8 listopada 2016

Smak dzieciństwa..

Dzieciństwo.. tak..

Tak szybko przemija..

Pamiętasz te czasy gdzie przychodzili po Ciebie rodzice do szkoły, Twoim zmartwieniem nie były oceny, a Twoim zadaniem domowym było wypełnić tylko krzyżówkę.
Kiedy przychodziłeś ze szkoły, zjadłeś obiad, biegłeś na dwór, a tam czekała na Ciebie gromadka innych dzieci?
Kiedy wszystko było odbierane takim typowym dziecięcym rozumowaniem, nie byłeś mieszany w żadne problemy, bo sam ich nie rozumiałeś. Gdzie prawdziwe problemy były tak naprawdę między lalkami albo w bajkach.
A Twoim zmartwieniem był zagubiony klocek lego. Największym obowiązkiem posprzątanie zabawek z podłogi, a powodem do płaczu lekkie zdarcie na kolanie.
 Kłótnie z przyjaciółkami opierającymi się na fochach przez granie nie fair w karty albo ustawianiu własnych zasad do zabawy.

Lecz mimo wszystko najbardziej brakuje mi chyba tego całego dziecięcego rozumowania i analizowania różnych sytuacji, których właśnie nie było dane mi rozumieć ze względu na młody wiek. Patrzyłam na wszystko pod zupełnie innym kątem, bardzo prostym, bez komplikacji, dzięki czemu mogłam spać spokojnie.
Jedynym moim stresem było gdy zrzuciłam szklankę na ziemię i bałam się reakcji rodziców. Jak chodziłam za rękę z babcią i biegłam na huśtawkę. Jak była jeszcze ta magia świąt, gdzie wierzyło się jeszcze w świętego Mikołaja oraz miało się inne poglądy w świecie religii.

Jedyne co muszę przyznać, że dzieciństwo do pewnego momentu miałam bardzo udane, wręcz idealne. To rodzice oraz dziadkowie umieli mi zapewnić.
Wszędzie jeździłam, miałam dużo koleżanek, rzadko zdarzało się siedzieć w domu. Jedyne co źle wspominam to jak rodzice się kłócili, bardzo mnie to stresowało za dziecka i płakałam.. ale te kwestię pominę..
Po za tym wszystko mi się udawało, w podstawówce do 4 klasy byłam lubiana, miałam bardzo dobre oceny i mimo tego, że byłam cichą dziewczynką zamkniętą w sobie to byłam bardzo pozytywna.

Nie mówię, że każde dzieciństwo jest idealne, bo są rzeczy w świecie tak małego brzdąca, które powodują łzy.. nawet w świecie dzieci jest jakaś nie akceptacja, ale na pewno nie taka wielka jak później.
Moim zdaniem dosłowne dzieciństwo mija między 4, a 5 klasą podstawówki, no przynajmniej u mnie tak się skończyło. Ale już wtedy dzieciaki są przygotowywane raczej do poważniejszego brania wszystkiego dookoła i cały ten prosty mechanizm zaczyna u nas przemijać.. cóż w moim przypadku jeszcze inne sytuacje spowodowały zbyt wczesną powagę to wielu rzeczy, ale o tym już pisałam w innej notce. No cóż..

Wtedy wszystko było inne choć niby mówią, że nadal nie mogę narzekać, bo to dopiero życie dorosłe uważane jest za trudne i ciężkie, a mój wiek to niby czas do szaleństwa. Niby jest w tym jakaś prawda, ale nie mogę się z nią zgodzić w 100%..
Bo mimo to brakuje mi czasów przed 11 rokiem życia, wtedy było pięknie.

Dziękuje.
Pozdrawiam!

niedziela, 6 listopada 2016

Ludzie bywają okrutni...

Nie ważne czy jesteśmy małymi gówniakami, szczyniokami w okresie dojrzewania, wielce dorosłymi czy staruszkami na emeryturze.
Bywa być nam okrutnymi.
''Nam'' ponieważ nawet mi się to zdarzyło.
Nie jestem święta, więc bywało, że byłam bardzo wredna do wielu osób z mojego otoczenia, nawet w relacjach damsko-męskich zdarzyło mi się doprowadzić kogoś do niezbyt przyjemnego stanu. Co prawda to trochę dawno, ale było. Wyżywałam się na innych dlatego, że w tym czasie ktoś inny traktował tak mnie.

Cóż..
Nadal zdarza mi się nie być świętą, ale nigdy nie jestem przesadnie wredna do kogoś kto mi nic nie zrobił, po prostu nikomu nie ufam by się nie przejechać. (oczywiście nie licząc osób bliższych)
Różnie bywa jeśli chodzi o osoby, które raczej zalazły mi za skórę gdyż bywam mściwa.

Nawet jeśli bywa, że jestem dla kogoś mało przyjemna to mam wyrzuty sumienia. Ja akurat mam sumienie, ale większość się zachowuje jakby miała go brak. Choć patrząc na to z punktu psychologicznego, każdy zdrowy człowiek takowe ''sumienie'' ma.
Ale mam na myśli tutaj bardziej osoby, które się ewidentnie nad kimś znęcają - jadą po psychice i manipulują na każdym kroku od tak, bez powodu.

Jeszcze do okrucieństwa dodam jeden przykład.. zapewne każdy z nas zna dzieciaki w przedziale wiekowym 5-11, które próbują zasłynąć na pięknym YouTube.
Oczywiście, większość z tych dzieci jest nieświadoma z tego co robi, że video, które wstawiają nie są zbyt poważnie brane przez odbiorców.
Osoby prawie profesjonalne są hejtowane, a co dopiero dzieci. Każdy się z tego śmieje, mi też się zdarzyło, bo niektóre rzeczywiście są zabawne, ale jednak wiadomo, że to są jednak jeszcze dzieci, nieświadome niczego i bardzo wrażliwe. Nie mają jeszcze rozbudowanej psychiki, nie są podatne nawet na konstruktywną krytykę, a co dopiero na obraźliwe komentarze czyli tzw. hejty.
Dlatego nigdy nie komentuje takich nagrań w żaden sposób.
Nie zaliczam tutaj 9-13+ którzy pokazują jak bardzo są dorośli paląc szlugi przed kamerą, przeklinając i robiąc z siebie patologie. Tylko dzieci, które faktycznie chcą coś pokazać, ale z powodu ich braku umiejętności, dziecięcego rozumowania niezbyt im to wychodzi.
Komentarze pod takimi filmikami są naprawdę okrutne tym bardziej dla małego dziecka. W komentarzach są zazwyczaj niecenzuralne słowa. Czy to jest normalne? Tutaj oczywiście też dużą odpowiedzialność bierze rodzic nie powiem, ale jednak nie każdy jest wstanie monitorować w 100% swoje dziecko.
Przy okazji wiem jak to jest być po drugiej stronie. Mając 10 lat próbowałam bawić się we vlogerke, nie wychodziło mi to jak się domyślacie. Chciałam coś tam pokazać, ale mi nie wyszło, masa krytyki, obraźliwych komentarzy, nawet z podtekstami seksualnymi, wulgaryzmy. Atak był. W ciągu 3 dni usunęłam kanał z bólem. Było mi bardzo przykro pamiętam z tego powodu, mam jeszcze te filmiki na starym laptopie, oglądając je przyznam, że mam trochę beke z samej siebie. Ale to nie powód by obrażać. Cóż.. mój przyszywany brat 6letni widzę, że też chcę się bawić w coś podobnego, ogląda dużo YouTube'rów i chcę się upodobnić. Nagrywa jakieś filmiki tabletem, nie zamieszcza tego w sieci, bo jest akurat kontrolowany pod tym względem przez tatę i jego mamę oraz mnie. Mówiłam czym może się to skończyć, bo pytał mi się jak wysyła się video by inni widzieli. Więc pozostał na tym, że robi takie filmiki dla siebie, prywatnie dla zabawy i niech tak pozostanie przynajmniej przez najbliższe 8/9 lat.

Ale wracając, bo stoczyłam się z tematu..
Już nawet nie wspominając o dzieciach trzeba zauważyć, że dużo ludzi jest traktowanych w sposób brutalny. Nie każdy pamięta, że przemoc fizyczna i psychiczna niewiele się od siebie różnią.
Osobiście nie jestem za tym by kogoś obgadywać za plecami, jeśli coś nie pasuje należy mówić to w twarz, ale.. właśnie. Tu jest to ''ale''
W sposób dojrzały i na jakimś poziomie by przedstawić swój problem ''co i dlaczego'' bez zbędnych obelg, które mogą urazić drugą osobę w przesadny sposób. Co do obrabiania tyłka to również może zranić drugą osobę, bo skąd mamy pewność, że druga osoba się nie dowie o tym co mówimy na jej temat?

Ludzie czasami nie znają granic, jadą po kimś, bo coś usłyszeli nie znając prawdziwej wersji zdarzeń, z resztą dużo jest podobnych sytuacji.. ale o tym w ciągu dalszym, brak czasu obecnie na większe rozwinięcie.:)

więc C.D.N
I POZDRAWIAM!




wtorek, 25 października 2016

Moja historia depresji...

Cześć.

Chciałabym poruszyć temat dość trudny, choć kilka takowych było na moim blogu postanowiłam się z Wami czymś podzielić.
Cóż.. słowo ''depresja'' w moim przypadku jest już strasznie ''przejedzone'' od kilku lat... Wiele osób wie, że na nią chorowałam, inni zapewne się domyślali po moim zachowaniu lub po tym jaką wiedzę miałam na jej temat. Kiedyś poruszyłam temat tego zaburzenia, ale dzisiaj mam zamiar opisać Wam swoją historię... Chciałam poczekać na odpowiedni moment kiedy zupełnie zapomnę jak to jest. ale wtedy notka by nie była pisana szczerze, w chwili obecnej mogę powiedzieć jasno, depresji nie mam. Bardziej stany depresyjne z czasu do czasu i lekkie zagubienie, ale to minie prędzej czy później.

Rzecz jasna nie jest to temat łatwy, raczej bardzo trudny.
Nie każdy ma odwagę by napisać o biegu swojej choroby od tak na portalu społecznościowym gdzie każdy może to przeczytać, nawet mniej lubiane osoby z otoczenia, które mogą to wykorzystać.
Przez to co ostatnie lata przeszłam nie czuję się wcale gorsza, wręcz przeciwnie.. szybciej dojrzałam do pewnych kwestii i dzięki temu jestem bardziej wyrozumiała i empatyczna, choć empatia czasem jest przesadna z mojej strony i momentami nie rozumiem ludzi, którzy mają jej brak.

Z innych perspektyw taka osobą zazwyczaj w otoczeniu jest uważana za dziwną. Jedni to mówią w twarz, inni obgadują za plecami, ale cóż.. taka ludzka natura.

(zanim zaczniesz czytać możesz puścić sobie jakąś melancholijną piosenkę aby bardziej się wczuć np. (klik) ) 

W moim przypadku depresja rozpoczęła się jak miałam 11 lat, mieszkałam wtedy w Poznaniu jeszcze, był pewien kryzys rodzinny, który spowodował duże zmiany w moim postrzeganiu świata. Nie chcę dokładnie mówić co było i co się działo, bo to sprawy rodzinne i nie mam takowego pozwolenia by rozpisywać się na takie tematy.
Mogę tylko powiedzieć, że moi rodzice razem nie są, rzadko widuje tatę, mieszkam sama z mamą.
Pamiętam, że zawsze byłam dość wesołym dzieckiem, patrzyłam na wszystko inaczej, takim typowym dziecięcym rozumowaniem. Chciałam być weterynarzem, dzisiaj psychologiem.
Zawsze marzyłam mieć taką piękną rodzinę, chciałam mieć siostrę aby rodzice się kochali i byśmy tworzyli taką rodzinę jaką większość dzieci z mojego otocznia miały.
Niestety doszły pewne komplikacje i wszystko się zmieniło razem z moim światopoglądem

Moje 11 urodziny były inne niż zawsze, do 10 roku życia miałam urodziny wyprawiane była zawsze rodzina, nie idealna, ale była. A na 11, był tort mama i ja. Tak, to wszyscy.
To wyglądało jak smutna scenka z filmu, było mi wtedy cholernie przykro i nie rozumiałam za bardzo tego co się dzieje wokół, na początku nie docierało do mnie, że ''mamusia i tatuś'' razem już nie są, że ojciec ze mną nie mieszka.
Zawsze cholerne się bałam, że się rozstaną i stało się, trudno.
Szkoda, że byłam na tyle słaba, że zaczęłam to strasznie przeżywać. Wiadomo, zawsze dzieci przeżywają rozstanie, ale nie zawsze w taki sposób jak ja. To była dla mnie nowość. Dosłownie świat się mi zawalił. Stałam się zupełnie innym dzieckiem, byłam niegrzeczna, mniej się uśmiechałam zaczęłam być lekko antyspołeczna. Odsunęłam się od wszystkich i wszyscy ode mnie. Zamknęłam się w tym. Będąc w takim młodym wieku nie wiedziałam jeszcze, że wpadam w depresje, nie wiedziałam wtedy, że takie coś istnieje. Wiedziałam tylko, że jestem smutna i zamiast mi to mijać coraz bardziej się pogłębiało prowadząc mnie do dna. Po paru miesiącach dostałam myśli samobójczych, mieszkałam wtedy na 10 piętrze więc miałam w planach skoczyć, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Strasznie siebie wtedy zaniedbałam, w 5 klasie nie chciałam chodzić do szkoły, miałam jej dość, nikt mnie tam nie rozumiał, często płakałam. Byłam dość wrażliwym i płaczliwym dzieckiem, mało tego bardzo nieśmiałym. Na dodatek umarła mi wtedy prababcia, która była mi dość bliska jakby tego wszystkiego było mało..
Nie chciało mi się uczyć, weszłam w okres buntu, może to się Wam wydać dość śmieszne, ale będąc 12-letnim gówniakiem chciałam być emo. XD tak, chciałam malować se usta na czarno, ubierać się na czarno, bo tak. Właściwie nie rozumiem dlaczego, ale pewnie dlatego, że chciałam rodzicom zrobić na złość za to co mi zrobili. Tak sobie trwałam w tym głębokim przygnębieniu.
Chciałam ciąć sobie ręce wykałaczką zanim wiedziałam że takie coś istnieje. Zachowywałam się jak nawiedzona, bo chciałam sobie krzyż na ręce wyciąć, nie wiem po co, nie wiem co ja wtedy chciałam tym pokazać ani co udowodnić, ale pod wpływem tego co się wtedy ze mną działo nie panowałam nad niczym. Zupełnie jakbym zgubiła mózg. W 6 klasie kilka osób znęcało się nade mną psychicznie, wyśmiewało się i porównywało do najgorszego gówna, wiedzieli, że jestem wrażliwa i słaba, a mój płacz dawał im satysfakcje. Szukałam wtedy wszędzie pomocy, dopiero pod koniec zgodziłam się iść do psychologa szkolnego, zaczęłam opowiadać wszystko choć było to trudne...

Tak sobie żyłam...

Potem zaczęły się wielkie zmiany, z Poznania wyprowadziłam się do Gniezna z mamą, tata miał nadzieje, że tutaj jak będę pod większą kontrolą (tutaj cała moja rodzina jest na miejscu) to będzie lepiej. Mylił się. W gimnazjum bylam zagubiona, pogrążona w tym jeszcze bardziej, bardzo się wyróżniałam i nie czułam się akceptowana. Często płakałam w szkole i chodziłam do psychologów szkolnych, robilam wokół siebie jedną wielką, cholerną otoczkę jaka moja klasa niestety była świadkiem. Była jeszcze jedna kwestia nieszczęśliwej miłości gimnazjalnej, z której się wyleczyłam w 100% tak na prawdę w te wakacje, teraz ta osoba nie budzi we mnie specjalnych uczuć, ale o tym nie chcę sie rozpisywać. Powiem tyle, że byłam obsesyjnie zakochana. Byliśmy razem tam trochę miesięcy i jak to w gimnazjum, koniec.
 Ta osoba była jedynym wsparciem i dopełnieniem. Wypełnił mi pustkę jaką zrobili mi rodzice dlatego jeszcze bardziej pogrążyłam się tej ''miłości''. Chociaż ta nieszczęśliwa miłość ma spore powiązanie z depresją co może wydać się śmieszne to wolę o niej nie pisać, nie mam zgody od tej osoby, wiec nie będę się wypowiadać.
Cały ten czas gimnazjum działy sie dziwne rzeczy takie, o których może się rozpiszę w osobnej notce i takie o których nie powiem nikomu. Było kilka sytuacji które dokładały się do mojej choroby, o których nie powiem nawet rodzicom, bo nie lubię o nich po prostu wspominać.

W połowie 1 klasy (2013/2014) gimnazjum poszłam z mamą do psychologa i psychiatry za namową pedagogów szkolnych i mojej wychowawczyni, której strasznie mi brakuje, stwierdzono u mnie depresje i przepisano mi leki. Pamiętam, że wtedy zaczęłam się już okaleczać, nie żadną wykałaczką tylko żyletką..

Co do mojej wychowawczyni to wspierała mnie całe gimnazjum, to była wspaniała kobieta z wielkim sercem, miała w sobie to coś i tęsknie za nią, zawsze znalazła czas na moje smęcenie, zawsze mnie w jakiś sposób potrafiła podnieść na duchu, często jej podpadałam i często ją denerwowałam, bywało różnie tak jak to z nauczycielami.
Ale mimo wszystko zawsze była i szkoda, że nie mam jej w liceum...

W 2 klasie zaczęłam się powoli staczać, że tak powiem nie byłam wzorem do naśladowania.
2 klasa to w ogóle była masakra, nie lubię wspominać jej bo to było straszne co się wtedy ze mną działo, szukałam ucieczki wszędzie do takiego poziomu, że skończyłam w sądzie. Pamiętam jak płakałam zamknięta w czterech ścianach w pokoju, nie wiedziałam co się dzieje świat był w czarnych barwach, przerażających, wiecznie czułam lęk, niepokój i strach przed czymś i nigdy nie wiedziałam przed czym. Nie chciałam żyć. Miałam próby samobójcze, ludzi postrzegałam jako potwory, a moje życie jak klatkę. Codzienny płacz w nocy. Codzienny strach.. Brak chęci i motywacji do czegokolwiek. Brak akceptacji.. Ja byłam tą dziwną dziewczyną w gimnazjum, która wieczne płakała ''bez powodu'' tak serio to miałam powody swoje, ale się z nikim nie dzieliłam z nimi za bardzo.
Wtedy chciałam tylko by ktoś mnie mocno przytulil i dał mi nadzieję, że będzie w końcu dobrze albo po prostu iść gdzieś i się powiesić.

Znaleźć wtedy sens życia to był dla mnie cud, który dla mnie nie istniał.
Zaczęłam mieć dziwne upodobania, bardzo polubiłam oglądać ryjące psyche filmiki w internecie aby odreagować wszystko. Przestałam bać się horrorów, uodporniłam się na pewien strach, bo to co przeżywałam na co dzień było dla mnie gorsze, o wiele gorsze... niż jakieś ''przerażające'' zakazane filmiki których nie powinno być w internecie, bo ludzie o słabych nerwach by dostali padaczki.
Polubiłam mrok, weszłam nawet lekko w taki styl, lubiłam stare opuszczone zamczyska, opuszczone uliczki i kamienice nocą i inne rzekomo straszne miejsca. To mi do dzisiaj pozostało.

Tak na prawdę moment zmian zaczął się w momencie gdzie trafiłam na policje i do sądu. mamy w Gnieźnie super policjantkę, która ma gadane. Wiele osób jej nie lubi, bo jej podpadło, ja też jej podpadłam, ale ją lubię, bo tez mi trochę pomogła i zmotywowała do zmian.

Zaczęło się od urwania chwilowego toksycznych kontaktów, chodzeniem na siłownie, diety, powolnego podnoszenia się z dna choć często upadałam.
W wakacje między 2 a 3 klasą gimnazjum zdobywałam jakąś siłę, wyznaczyłam sobie cel, że mam dość tego dołowania, że mam dość słabego poczucia. Wzięłam się za siebie, bywały momenty chandry, wątpliwości obaw, ale bez tego raczej by się nie obeszło, chciałam zacząć żyć jak każdy człowiek, bez przesadnych zmartwień, bez tego spostrzegania świata jakim żyłam od połowy 4 klasy.
Chciałam żyć na nowo, bez tego wszystkiego, chciałam po prostu zobaczyć jak to jest być normalną dziewczyną bez żadnych problemów, bez żadnych huśtawek emocjonalnych, które w sumie nadal mam swoją drogą. Zaczęłam wszystko od nowa, brać leki systematycznie i żyć aktywnie i pozytywnie. Zaczęłam jeszcze dostrzegać magie życia i pewnych aspektów.
Miałam nadzieje, że gdy wrócę do szkoły po wakacjach, do 3 klasy gim będę kimś innym, że ludzie mnie docenia i zauważą zmiany, że inaczej będę traktowana, bardziej jak człowiek, że tak powiem, a nie ''to coś dziwne, płaczące'', niestety bardzo się zawiodłam, nadal byłam traktowana jak osoba z depresją mimo, że już nic miałam z nią praktycznie wspólnego, uśmiechałam się, wstąpiłam do samorządu uczniowskiego jako przewodnicząca szkoły i wygrałam wybory po to aby pokazać innym nie potrafię, ze nie jestem nadal tą beznadziejna laską, która wiecznie ryczy. Szkoda tylko, że dużo osób miało na tamten czas z tego tzw ''beke'', że ja na to poszłam, ja która do tej pory byłam przecież do niczego, dużo osób sugerowało mi, że nie dam rady. Pod koniec listopada, zaczęło mnie męczyć to, że się staram, a i tak jestem ''śmieciem'' dla innych. Jedyną osobą, która zauważyła na początku te zmiany była tylko moja kochana wychowawczyni, która była ze mnie dumna. No tylko ona.

Czułam się niedoceniona, a jednocześnie sama nie wiedziałam czego oczekiwałam. I uznałam, że to wszystko o co tak ciężko walczyłam jest bez sensu, znowu powoli zaczęłam schodzić na dno..  Na dodatek zmarł mi dziadek, a ja codziennie widziałam jak powoli umiera i zwija się z bólu, mieszkałam z nim więc był bliski, kolejny powód do płaczu.. kolejny pogrzeb.. czekałam tylko na swój własny..
Ogólnie w klasie czułam się nieakceptowana i do dupy w środowisku innych osób, co prawda ten stan następny trwał tylko od grudnia do maja. A właściwie od marca do maja, bo wtedy tak szczególnie się to rozwinęło. Wtedy znowu się podniosłam, tym razem sama bez niczyjej pomocy, ale przez moje konflikty między ludzkie musiałam mieć załatwione nauczanie indywidualne od następnego semestru 3 klasy i przyznam, że dużo mi to dało. Nie musiałam się juz tyle denerwować.
Czasem żałowałam, bo brakowało mi śmiesznych sytuacji na lekcjach, ale jakoś to było..
Mogę jeszcze dodać, że była pewna sytuacja która spowodowała kolejne zmiany w moim światopoglądzie i traumę na następne miesiące, ale tego też nie będę tutaj rozpisywać.

Lecz mimo wszystko, mimo całego bólu jakiego przeszłam w gimnazjum, wszystkich moich sytuacji w których się zawiodłam na paru osobach i tego gorzkiego smaku jaki miałam okazje poznać oraz mojej fobii szkolnej, na zakończeniu roku szkolnego bardzo płakałam, szczególnie za wychowawczyni, która była dla mnie przez te 3 lata jedynym wsparciem. W ogóle tęsknie za klasą w gimnazjum. Też na swój sposób to przeżyłam i bałam się nowej szkoły, czyli liceum, do którego chodzę obecnie.

Wakacje przeżyłam no cóż.. zwyczajnie, było kilka bardzo nieciekawych sytuacji, ale to już chyba normalne w moim życiu, ale nie miałam depresji.. bardziej chwilowe stany depresyjne, bo nadal jest coś co mnie męczy.

A jak jest teraz? Cóż rzec..
sama nie wiem, mieszanie, raz lepiej raz gorzej, problemy mam nadal, ale staram się żyć choćby nie wiadomo jak czasem było trudno staram się głębiej niż jestem w tym nie pogłębiać aby znowu nie sięgnąć dna w jakim byłam.

Ale jestem pewna, że jeszcze nadejdzie przełom w moim życiu, który sprawi, że będzie znowu zwyczajnie, że pewnego dnia wstanę i po prostu będzie dobrze, wiem, że w głębi jestem silna, bo dużo przeszłam, wiele rzeczy nie pisałam, bo są zbyt prywatne dla mnie. To co przeżyłam wiem, że sprawiło, że jestem bardziej wartościowym człowiekiem, pewność siebie odzyskałam do jakiegoś stopnia i znam swoją wartość. Teraz nie mogę powiedzieć, że jestem tą samą osobą co w 1 klasie gimnazjum, wtedy uważałam się za nic, teraz za wszystko. Wiem, że mogę wiele, że osiągnę to co chcę tylko powoli muszę sobie wszystko poukładać w głowie, bo chaos po wszystkim nadal pozostał.

Los się do mnie uśmiechnął tym, że w kwietniu urodziła mi się moja kochana siostrzyczka Zuzanna, zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Co prawda, jest przyrodnia, od strony taty, ale tego nie czuje.
Dla mnie jest siostrą taką samą jak każda inna. To jak wygląda moja rodzina nie będę Wam opowiadać, bo da się z tym pogubić i o tym wiedzą tylko najbliżsi, ale kocham moją rodzinę taką jaką jest mimo, że jest lekko zakręcona na różne strony, ta od strony mamy i taty.

To, że rodzice nie są razem juz sobie poukładałam w głowie, przywykłam do tego.

To, że jestem jednak coś warta też sobie poukładałam, a jeśli ktoś sądzi inaczej to trudno, nie mój problem. Nie jestem osobą głupią, jestem inteligentna choć czasem robię głupie rzeczy jakiś swój rozum mam. Dużo rzeczy jest spowodowane przeszłością. Jestem jaka jestem. Jestem Dominika i żyje tak jak żyję, bywało ciężko, upadłam wiele razy, byłam na najgorszym dnie, piekle wręcz, ale przynajmniej jestem teraz coś warta. Przynajmniej nie jestem pusta i rozpieszczona, tylko przygotowana na dalsze życie.
Mam w sobie moc, jeszcze pokaże wszystkim, że mogę wszystko! Że osiągnę o czym inni mogą pomarzyć, jeszcze będę kimś i tym, którzy się ze mnie śmiali, we mnie zwątpili, uważali bądź uważają za dziwną kopara opadnie. Tylko wezmę rozbieg i do boju... będzie dobrze. Musi być.

Tak wyglądał mój świat w depresji w skrócie, nadal będę pamiętać te dni bezsilności i smutku, płaczu i goryczy. Ale nie ma sensu stać w miejscu.

Dziękuje za przeczytanie i życzę miłego dnia.
Pozdrawiam!











środa, 5 października 2016

Pozostawię bez tytułu!

Hej:)

Sama nie wiem co będzie konkretnym tematem tego postu, coś mnie znowu zainspirowało, a dokładniej - otaczające mnie osoby

Podczas gdy wracałam do domu autobusem to spoglądałam na spływające kropelki deszczu na szybie, wszystkie identyczne, przejrzyste. Jedna za drugą spływała na siebie tworząc razem wspólny, mały strumień.

Cóż..
Szarość za oknem, zimno i monotonnie, ale jak już opisywałam w ostatnim poście ja lubię taką pogodę, bo jest w niej coś magicznego mimo wszystko.
Mimo tych negatywów na które głównie zwracacie uwagę, zamiast patrzeć na pozytywne aspekty, ale nie ważne. Ten wykwintny temat o pogodzie już był przed wczoraj, więc tego pięknego (dla innych monotonnego) dnia - nie będę zbyt specjalnie do niego wracać.

Dzisiaj miałam bardziej zamiar nawiązać temat do nas wszystkich.
Do tego jak wszyscy się od siebie różnimy, jak każdy z nas działa inaczej na różnorodne interakcje.
Ten post zapewne raczej nie będzie zbyt odkrywczy, ale i tak chciałabym się jakoś rozpisać na ten temat już nie zważając na to jaki jest w tym w ogóle sens.

Można być do siebie bardzo podobnym w pewnych kwestiach, ale nigdy nie będziemy dokładnie tacy sami w 100%, nigdy nie będziemy tacy jak dwie krople wody. Wiele osób może mi zarzucić, że przecież rodzą się bliźnięta, którzy są teoretycznie tacy sami co w praktyce różnie się sprawdza...
Owszem, ale nawet bliźnięta mają w sobie przynajmniej jedną cechę, która ich wyróżni mimo pozorów jakie mogą stwarzać na pierwsze spojrzenie.

Jednakże jest pewna kwestia, która strasznie mnie zastanawia.
Podobno każdy ma swojego sobowtóra gdzieś tam na świecie.
 Osobę identyczną do naszej biorąc pod uwagę albo wygląd albo charakter, swoją drogą, chciałabym poznać drugą odmianę mojej osoby. Byłoby wtedy dość zabawnie choć jest to trochę abstrakcyjne abym kiedykolwiek miała taką szanse, choć niczego nie wykluczam! Nawet jeśli gdzieś jest lub był ktoś taki to na pewno gdzieś daleko ode mnie.
Teraz jak tak myślę ciekawa książka by z tego w sumie mogła wyjść, a może nawet i taka jest już. Książka pt. ''W poszukiwaniu sobowtóra'', kto wie, może kiedyś znajdzie się jakiś wybitny pisarz, który wymyśli taką powieść, a może nawet nie będzie musiał jej wymyślać gdyż będzie przedstawiona na faktach, książka byłaby pewnie godna uwagi. Może nawet ja taką napiszę chociaż to już raczej jest mało prawdopodobne. Nawet jeśli kiedyś mnie pociągnie coś w tym kierunku to prędzej zajęłabym się wymyślaniem dramatów czy thrillerów psychologicznych.
Ewentualnie jeśli zostanę psychologiem to poradniki na temat życia i swojej osoby, sztuki perswazji czy kontaktami międzyludzkimi, ale to dopiero przede mną.
Na takie rzeczy potrzebuje dużo czasu i skupienia oraz niezwykłej motywacji i weny.

Ale wracając do tego tematu, który chciałam głównie poruszyć.
Choć piszę o czymś co jest raczej logiczne i nie za bardzo twórcze.
To fakt, że ludzie są różnorodni. Każdy ma inne zainteresowania, cele. Inne poglądy i spostrzeganie świata. To jest ciekawe jak zupełnie inaczej każdy człowiek działa, a jak potrafi mimo wszystko nawiązać kontakty z innymi ludźmi, choć też nie zawsze, bo są ludzie, którzy są bardziej introwertykami. Zamykają się ku sobie i nie potrafią rozmawiać z innymi.

Chociaż i tak jestem, byłam i zawsze będę zdania, że mimo, że każdy jest rzekomo inny to i tak znajdą się osoby bardziej wyróżniające się z tłumu. Takimi osobami są często właśnie introwertycy, mają trudności nawiązywania wszelkich kontaktów z innymi ludźmi przez to, że sami mają zupełnie inne poglądy na świat i sposób życia.

Ja doceniam ludzi wyróżniających się z tłumu, bo mają zazwyczaj więcej do zaoferowania niż osoba przeciętna. Dlatego dla mnie to jest ważne by się wyróżniać nie ważne w jaki sposób. Ale po prostu trzeba być osobą oryginalną nie zamykając się oczywiście na innych ludzi.

Ja sama się wyróżniam pod wieloma aspektami, ale ja tego na tyle bardzo nie pokazuje, chociaż mam poszczególne udziwnione cechy. Lecz mimo wszystko jakoś potrafię nawiązać kontakty z ludźmi, nie z wszystkimi, nie zawsze, ale potrafię, co kiedyś było u mnie dość trudną umiejętnością.
Brakowało mi tzw. charyzmy i po za tym byłam introwertyczką, ale to się zmieniło. Nadal nie jestem jakaś wielce towarzyska, czasami mam pewne trudności i obawy, ale teraz zupełnie w inny sposób niż kiedyś.
No cóż, ale o tym może w innym poście wspomnę. Póki co na razie tyle. :)

Miłego dnia!


Znalezione obrazy dla zapytania ludzie tumblr